Anna Łysiak, ekonomistka, ochrzczona 2 lata temu
Jako dziecko nie zostałam ochrzczona z powodu poglądów rodziców. Byłam wychowywana bez Boga, ale bez nienawiści do religii. Po prostu na te tematy najczęściej się w domu nie rozmawiało.
Żyło mi się z tym całkiem dobrze, choć w szkole podstawowej czasem spotykały mnie nieprzyjemności ze strony rówieśników. Z czasem jednak zaczęłam odczuwać, że czegoś mi brakuje i że nie wszystko rozumiem. W liceum udałam się nawet dwa razy z przyjaciółkami na pielgrzymkę do Częstochowy. Już wtedy chciałam uwierzyć w Boga, ale nie potrafiłam. Najwyraźniej to jeszcze nie był dla mnie odpowiedni czas, a Bóg miał inny plan. W nawróceniu dużą rolę odegrał mój mąż. Początkowo mieliśmy tylko ślub cywilny. Mąż był katolikiem, ale od dłuższego czasu niepraktykującym. Jego duchowe nawrócenie nastąpiło po nagłej stracie mamy i miało bardzo duży wpływ na nas oboje. Mąż zaczął myśleć o tym, żebyśmy zawarli nasze małżeństwo również przed Bogiem. Zgodziłam się bez najmniejszego wahania, szczególnie że wiedziałam o możliwości małżeństwa katolika z osobą niewierzącą. Poszliśmy do parafii, żeby omówić kwestie organizacyjne związane ze ślubem, i tam ksiądz wykazał się wielkim wyczuciem. Po wysłuchaniu naszej historii zapytał mnie: „A czy pani nie myślała o tym, żeby się ochrzcić?”. To niby banalne pytanie okazało się momentem zwrotnym w moim życiu, bo odpowiedziałam… tak! To oczywiście nie była jeszcze chwila, w której zaczęłam naprawdę wierzyć, ale czułam, że przyszedł na mnie czas. Ksiądz skierował mnie do ośrodka katechumenalnego sióstr jadwiżanek. Niedługo później rozpoczęły się tam i moje przygotowania. Dopiero na katechezach zrozumiałam i poczułam, na czym polega zbawienie i sens bycia chrześcijaninem. Zawsze byłam człowiekiem bardzo racjonalnym i dlatego konieczne było, żeby moje nawrócenie zostało poparte głębokim przekonaniem, że religia chrześcijańska ma sens i logikę. Dzięki katechezom i spotkaniom znalazłam to, czego szukałam. A potem – chrzest na Wawelu, podczas Wigilii Paschalnej. To była piękna uroczystość: chór, świece, splendor, tłum ludzi… Choć wiem, że gdyby to działo się w małym kościółku na wsi, czułabym to samo uniesienie i radość z tego, że Pan Bóg mnie wybrał. Przyjęłam wtedy jednocześnie chrzest, bierzmowanie i Eucharystię. W następnym tygodniu czekał mnie jeszcze ślub kościelny… Przyjmując chrzest, zdałam sobie sprawę z tego, jak Bóg już wcześniej prowadził mnie poprzez ludzi, których stawiał na mojej drodze – między innymi męża i przyjaciółki z liceum. Dziś jestem nadal tym samym człowiekiem, ale zmieniłam się w głębi duszy. Zmieniły się też moje rozumienie świata, sensu naszego życia i oczywiście poglądy na takie sprawy jak aborcja czy eutanazja. Jestem teraz spokojniejsza. Nie boję się, bo wiem, że nigdy nie będę sama. Z mężem i przyjaciółmi rozmawiamy o naszej wierze, o którą cały czas trzeba dbać. Co dwa tygodnie mam spotkania we wspólnocie neofitów przy kościele św. Marka w Krakowie. Czuję się tu jak u siebie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeszcze wielu rzeczy nie wiem, nie jestem oczytana, nie znam wystarczająco Starego Testamentu. Coraz bardziej dostrzegam tę swoją niewiedzę. Z drugiej strony, jako neofitka, mam świeże spojrzenie na wiele spraw. Kiedy na przykład słyszę, że ktoś nie chodzi do kościoła tylko dlatego, że jakiś ksiądz mu się nie podoba, to nie potrafię tego zrozumieć. Patrzę na to z zupełnie innej perspektywy: to Pan Bóg jest najważniejszy i nie można obrażać się na Niego z powodu zachowania księdza czy kogoś innego.
Be the first to comment!