Filip Windak, fizjoterapeuta, ochrzczony 10 lat temu
Moi rodzice nie byli praktykujący i nie ochrzcili mnie w dzieciństwie. Na początku szkoły podstawowej nie chodziłem na religię, ale ponieważ musiałem spędzać wolny czas w szatni albo w bibliotece, rodzice stwierdzili, że lepiej będzie, jeśli spędzę go na katechezie.
Katecheta, ksiądz Janusz, przyjął mnie bardzo ciepło, choć od początku wiedział, że nie jestem ochrzczony. Kiedy opuszczałem podstawówkę, powiedział mi: „Gdybyś potrzebował pomocy, zawsze możesz na mnie liczyć”. Potem kontakt się urwał, ale jego postać głęboko zapadła mi w pamięć. W okresie licealnym mama podsunęła mi Pismo Świę- te. Przeczytałem z dużym zainteresowaniem cały Nowy Testament, ale wtedy jeszcze niewiele z tego rozumiałem. Dopiero kiedy za namową mojego przyjaciela Lucka zapoznałem się z małą książeczką „Miłość bez granic”, będącą syntezą Ewangelii św. Jana, zacząłem rozumieć więcej. To, czego uczy Jezus Chrystus, wydało mi się warte przyjęcia. Lucek też mi wskazał drogę. Rozmawialiśmy, często do późnej nocy, o przyjaźni, miłości, sensie życia. Dziś jest nie tylko moim przyjacielem, ale również moim ojcem chrzestnym. Ostatecznie jednak do Kościoła zaprowadziła mnie… trąbka. Grałem na tym instrumencie i zawsze marzyłem, żeby zagrać w świątyni. Porozmawiałem z ojcem Tadeuszem, który uczył religii w moim liceum, i on zaprosił mnie do grania na Pasterce. Zacząłem przychodzić do kościoła, żeby poćwiczyć. Coraz bardziej interesowało mnie to, co się tam dzieje. Z zaciekawieniem obserwowałem Msze, słuchałem kazań. Wtedy dojrzała we mnie decyzja o przyjęciu chrztu. Gdy poprosiłem ojca Tadeusza o pomoc, był bardzo zaskoczony, gdyż nie wiedział, że nie jestem ochrzczony. Powiedział, że chętnie pomoże, ale powinniśmy odczekać, by nie była to decyzja pochopna. Kiedy po kilku miesiącach znów poprosiłem go o pomoc, napisał list polecający i wysłał mnie do siostry Adelajdy ze zgromadzenia sióstr jadwiżanek, zajmującego się doprowadzaniem dorosłych do chrztu. To był już Wielki Post, a chrzest odbywa się w Wigilię Paschalną, więc trzeba było podjąć decyzję: czy mam go przyjąć w tym roku, czy dopiero po roku nauk. Siostra Adelajda zdecydowała jednak, że ze względu na moje wcześniejsze kilkuletnie katechezy, lektury i świadome poszukiwania, nie ma powodu zwlekać. Poradziła, bym dołączył do grupy katechumenów i podjął ostatni etap przygotowań do chrztu w katechumenacie. Przez następny rok i tak miałem uczestniczyć w cyklu formacji dla neofitów, aby pogłębić przyjętą świeżo wiarę. Z samego chrztu pamiętam niewiele – byłem zbyt przejęty. Jednak od tego czasu sporo się zmieniło w moim życiu. Cały czas uczę się tego, że to nie ja mam być na pierwszym miejscu. To moje zmagania z samym sobą: czy wybrać swoje przyjemności, czy dobro drugiego człowieka. Ale widzę już owoce mojego chrztu: moi rodzice i dziadkowie zaczęli się interesować Kościołem, zaczęli praktykować. W zeszłym roku sam zostałem chrzestnym katechumenki Alicji. Myślę, że na moje nawrócenie szczególny wpływ miały osoby związane z Kościołem, które spotkałem na swojej drodze: katecheci z podstawówki i liceum, Lucek – wtedy będący w oazie, czy siostry jadwiżanki. Miałem to szczęście, że od początku poznawałem Kościół z dobrej strony. Spotkałem w nim ludzi, którzy nie robią niczego na pokaz, lecz dzielą się autentyczną wiarą w Boga i mądrością życiową, według której sami żyją. Oni dali mi świadectwo…
Be the first to comment!