Katecheza 18.10.2018
Zapraszamy do posłuchania katechezy z katechumenalnego spotkania
Tekst katechezy
Wpatrujemy się podczas każdej Mszy św. i katechezy w naszego Pana, Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego. Jest to znak, który, gdyby nie wiara, byłby przerażający. Gdyby nie wiara, to ten znak mógłby nawet zostać zaskarżony, podpadałby pod jakiś przepis, na przykład taki, że dzieci nie mogą na niego patrzeć, że patrzenie na taki obraz jest dozwolone od lat 15, 16, 18-tu. W naszej polskiej rzeczywistości, czy w ogóle w krajach o kulturze chrześcijańskiej, ten znak jest wszędzie widoczny. Nie ma takiego zakazu, bo wiemy, co on znaczy albo przynajmniej ci, którzy stworzyli te znaki, powiesili je, czczą je, wiedzą, że one nie pokazują tego, co widać, ale coś innego. Nie wiem, czy dobrze się wyrażam, ale chyba wiecie, o co tutaj chodzi. Chciałbym, żebyśmy popatrzyli na ten znak bez tego całego naszego przyzwyczajenia do patrzenia na niego. Przyzwyczajenia. Muszę wam coś zdradzić i może to będzie zachęta dla tych, którzy nie przygotowują się do chrztu, ale do bierzmowania, czy do innych sakramentów. Czasem rozmawiamy między sobą, z katechistami, i stwierdzamy, że sprawdza się pewna reguła, chociaż nie w każdym przypadku jest to prawda i nie zawsze jest to regułą. Otóż łatwiej jest nam rozmawiać z kimś, kto jest nie ochrzczony, niż z tym, który przygotowuje się wyłącznie do bierzmowania. Zastanawialiśmy się kiedyś, dlaczego tak jest. Dlaczego ten, kto nie jest ochrzczony z zasady łatwiej przyjmuje również prawdę o tym znaku, o Chrystusie? Dlaczego łatwiej potrafi się zadziwić, usłyszeć tę Ewangelię i powiedzieć: Tak, to jest niesamowita i przepiękna prawda? A dlaczego temu, który przygotowuje się do bierzmowania, nie zawsze, ale statystycznie biorąc, jest trudniej? Dlatego, że ten, kto przygotowuje się do bierzmowania, częściej miał do czynienia z tym znakiem, częściej na niego patrzył, częściej mu o nim mówiono, ale do tej pory jeszcze się tym nie przejął. Można powiedzieć, że się trochę uodpornił. Uodpornił! To jest tak jak z różnymi lekami, że kiedy je zażywamy, możemy się uodpornić na to, co jest dobre. Dobrze więc, abyśmy ten znak nieustannie na nowo odczytywali, tak jakbyśmy go zobaczyli po raz pierwszy. W tradycji polskiej dwa tygodnie przed świętami Wielkanocy zasłaniamy te znaki, żeby je potem jeszcze raz uroczyście odsłonić w Wielki Piątek, żeby się nigdy do nich nie przyzwyczaić. No bo przecież to jest horror! Człowiek, który został przybity do krzyża, do deski, postawiony, żeby wszyscy na Niego patrzyli!
Co to więc znaczy? Byłby to znak bezsensowny, znak straszliwej egzekucji, straszliwej przemocy, bezsensu, gdyby nie to, że Ten, kto za nas zawisł na krzyżu, nie jest tylko Człowiekiem, ale jest również Bogiem. Ta prawda wszystko zmienia. Oczywiście jest Człowiekiem, który rzeczywiście cierpi i umiera, ale jest również Bogiem. Czyli jeszcze raz wracamy do tajemnicy Trójcy Świętej, do tego, że jest Ojciec, Syn i Duch Święty, Bóg w trzech Osobach, źródło wszystkiego, Bóg wieczny, który jest Miłością. Syn Boga w łonie Dziewicy Maryi staje się Człowiekiem. Odwieczny Bóg począł się w łonie Maryi Dziewicy przez Ducha Świętego i wtedy stał się Człowiekiem. Przyjął nasze ciało. Przedziwnie zjednoczył w jednej Osobie Jezusa Chrystusa, Boga, człowieczeństwo i Bóstwo. Nazywamy to tajemnicą Wcielenia. To przyjęcie człowieczeństwa było całkowite. Całkowite! Co to znaczy całkowicie przyjąć człowieczeństwo? Może, żeby zrozumieć, co to znaczy całkowite przyjęcie człowieczeństwa, czy całkowite przyjęcie człowieka, spróbujmy odwołać się do naszych ludzkich przykładów. Niekoniecznie trzeba być człowiekiem wierzącym, czy chrześcijaninem, żeby to czuć, bo te intuicje Bóg zasiewa w sercu każdego człowieka, którego stwarza. Czym jest słowo: śmierć? To słowo – śmierć – towarzyszy nam. W każdym z nas jest śmierć, w każdym z nas tyka zegar biologiczny, które w pewnym momencie przestanie tykać. W każdym z nas, prędzej, czy później. Można po prostu powiedzieć, że śmierć jest w nas zaprogramowana. Wiemy, że jest ona konsekwencją grzechu pierwszych Rodziców. Z drugiej strony w naszym sercu, w naszym wnętrzu, jeśli jesteśmy zdrowi, jest wielkie pragnienie życia, pragnienie, żeby żyć, żeby tworzyć, żeby budować, żeby coś po sobie pozostawić. W sercu każdego człowieka, jeśli jest zdrowy, jest jeszcze głębsze pragnienie, o ile go z niego nie przegonił. To jest pragnienie, żeby kochać i żeby być kochanym. W tej miłości zawiera się słowo: do końca. Prawdziwa miłość jest zawsze do końca. Nawet jeśli nie potrafimy tego jakoś wypowiedzieć, czy opisać, to mamy w sobie pragnienie, żeby rzeczywiście kochać do końca i być kochanym do końca. Czy się jest dzieckiem, czy człowiekiem starszym, dojrzalszym, to do końca, do końca, do końca… Czy ty mnie kochasz? Każde dziecko, w którym jeszcze nie zabito tego odruchu czy pragnienia, tak będzie się pytać rodziców albo tych, którzy mogliby je przyjąć, jeśli nie ma rodziców. W tym pytaniu zawsze zawiera się to: do końca, czyli: Czy przyjmiesz mnie do swojego domu? A przyjąć do domu, to znaczy kochać do końca.
I w tej perspektywie pojawia się słowo śmierć. Kochać do końca, to kochać do śmierci. Dlatego to słowo, przynajmniej w Polsce, pojawia się w przyrzeczeniu małżeńskim: Nie opuszczę cię aż do śmierci. To słowo jest też w jakiś sposób zawarte w naszych przyrzeczeniach kapłańskich, czy sióstr zakonnych: Ślubuję Ci, Panie Boże, do końca życia. Tu też wyrażamy nasze pragnienie oddania miłości Chrystusowi, oddania miłości Bogu, odpowiedzenia Mu miłością do końca, więc składamy Mu śluby, przyrzeczenia do końca, a więc do śmierci. Słowo śmierć ma więc takie podwójne znaczenie. Z jednej strony mówi o tym, że wszystko się kończy, że wszystko zostanie zniszczone, że nic nie pozostanie, a z drugiej strony używamy go, żeby pokazać coś, co jest zupełnie temu przeciwne, coś, co jest piękne, coś, co jest najpiękniejsze. Jeśli doświadczamy spotkania z człowiekiem, czy z jakąś historią, w której człowiek oddał świadomie życie za drugiego, za innych, to zawsze nas to wzrusza. Jeśli człowiek jest zdrowy, to chciałby być właśnie takim. Nawet, jeśli czuje, że jest słaby i może nie potrafiłby tak zrobić, to jednak chciałby tego, czuje, że to jest tak piękne, że chciałby w tym jakoś uczestniczyć. Słowo śmierć ma więc takie podwójne znaczenie. Oznacza koniec, a jednak w naszym sercu tli się przekonanie, że śmierć mówi także o prawdziwej miłości.
Przychodzi Syn Boga i przyjmuje nas do końca. Co to znaczy przyjąć człowieka do końca, człowieka, który zgrzeszył, człowieka, w którym tyka biologiczny zegar śmierci, który umrze? To znaczy przyjąć również śmierć, śmierć każdego z nas, przyjąć śmierć, która jest konsekwencją grzechu. Patrząc na znak ukrzyżowanego Jezusa, patrzymy właśnie na decyzję Boga-Ojca, Boga-Syna, Boga-Ducha Świętego, na decyzję miłości, decyzję kochania człowieka do końca. Gdyby to był tylko człowiek, to byłby kolejny dramat: kochał, kochał, pięknie mówił, ale w końcu zło zwyciężyło. Natomiast jeśli to Bóg przyjął w siebie śmierć człowieka, ciało, które jest śmiertelne, człowieczeństwo, w którym jest śmierć, to można powiedzieć, że jeśli przyjmuje w siebie to, co jest sprzeczne z miłością, jeśli przyjmuje śmierć, czyli to, co dla nas jest najstraszniejsze, to On zamienia to w miłość. W Bogu nie ma przecież nic oprócz miłości, w Bogu wszystko jest miłością, w Nim nie ma nic i nie może się znaleźć nic, co nie byłoby miłością, żadnego najmniejszego zakątka. On rzeczywiście umiera, ale zamienia śmierć w miłość. Zamienia śmierć w swoją miłość w taki sposób, że przyjmuje nas wszystkich do domu, wszczepia nas w siebie, łączy nas ze sobą. Będziemy jeszcze o tym mówić, co to znaczy, że jesteśmy ciałem Chrystusa. Jednocześnie zamienia nasze życie, w którym tyka zegar biologiczny, zamienia nasze ubywanie nas, utratę sił, utratę wzroku, utratę możliwości chodzenia. Zamienia każde cierpienie, każdą przeciwność. Daje nam taką siłę, żeby to wszystko zamienić w miłość, żeby to wszystko stało się w naszym życiu miłością.
Mówię tak dlatego, ponieważ usłyszymy, może ktoś usłyszy to po raz pierwszy, zdanie Chrystusa skierowane do tych, którzy szli za Nim. Dużo ludzi chodziło za Panem Jezusem, ponieważ widzieli, że On uzdrawia, że jest kimś wielkim i chcieli być przy Nim. Jednak w pewnym momencie On się odwrócił, popatrzył na ten tłum i powiedział: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swoje życie z mego powodu, ten je zachowa” (por: Mt 16, 24-25; Mk 8,34-35;Łk 9,23-24). Powiedział na początku coś pewnie niezrozumiałego, ale gdy patrzymy na ten znak, na ukrzyżowanego Chrystusa, to zaczynamy widzieć, co to znaczy być uczniem Chrystusa. Zaczynamy widzieć, co to znaczy być w Nim zanurzonym przez chrzest. To, co było skazaniem na śmierć, to co było bezsensowne, zamieniło się przez nasze zanurzenie w Chrystusie w możliwość miłowania, kochania, miłości, oddawania życia. Jezus, dając nam siebie, powoli przemienia nasze serca, żebyśmy nie żyli w bezsensie, jedynie w łapaniu okruchów życia i staraniu się, aby tylko to życie przedłużyć, a potem w dramatycznym krzyku mówić: To już koniec! Coś się w nas zamienia. Żyjemy, pracujemy, budujemy, rozmawiamy i nie o to chodzi, że za chwilę mamy umrzeć. Coś się w nas zmienia i ten jakiś bezsens, który cały czas mamy z tyłu głowy, że wszystko się skończy, zamienia się w życie, w którym wszystko może się stać miłością do Chrystusa i do człowieka dzięki Jego łasce, dzięki Jego mocy. I to jest nasza droga, żeby pojąć te słowa Jezusa, żeby zrozumieć, co to znaczy i żeby się tym ucieszyć, bo to jest Dobra Nowina. To nie jest zła nowina, ale dobra. To jest Nowina o prawdziwym życiu i to prowadzi do życia wiecznego. I niech tak się stanie! Amen.