Zakochani i puste kościoły
Janka poznałam na zabawie w klubie studenckim. Nie był z naszej uczelni, na imprezie znalazł się przypadkowo, towarzysząc znajomym. Muzyka była głośna, więc najpierw zauważyłam, że jest przystojny: wysoki, szczupły. Potem, gdy była możliwość rozmowy – że jest miły, dowcipny i błyskotliwy. Umówiliśmy na dzień następny i w krótkim czasie staliśmy się nierozłączni. Byłam szczęśliwa – zakochałam się z wzajemnością. W takim stanie wszystkie cechy partnera odbiera się pozytywnie. Do jednej cechy miałam zastrzeżenia. Okazało się, że „mój chłopak” pochodzi z rodziny ateistycznej i jest nie ochrzczony. Wrodzony optymizm utwierdzał mnie jednak w przekonaniu, że przy mnie, szybko się to zmieni. Jest przecież inteligentny, otwarty i z całą pewnością stanie się człowiekiem wierzącym.
Jego wiedza na temat naszej religii była dość uboga, w swoim domu spotykał nastawienie raczej negatywne. Argumenty, że moja wiara jest dla mnie bardzo ważna, jak również, że religia katolicka jest częścią naszej kultury, a on jako przyszły dziennikarz powinien ją przynajmniej znać, chyba go przekonały, bo sprawy religii i wiary zaczęły być obecne w naszych rozmowach. Zabierałam go ze sobą na spotkania Duszpasterstwa Akademickiego i Msze dla studentów. Towarzyszył mi również, gdy odwiedzałam kościoły poza Mszą św. Do dziś lubię znaleźć się w pustym kościele i w ciszy zebrać myśli, porozmawiać ze sobą i Panem Bogiem. Byliśmy sobie bliscy, rozmawialiśmy o ślubie, przyszłości, ale pomimo upływu czasu, z jego strony nie było ani deklaracji wiary, ani chęci ochrzczenia się.
Z czasem nasz, trwający parę lat, związek zaczęły nawiedzać nieporozumienia, konflikty i rozstaliśmy się. Przestaliśmy się kontaktować.
Po paru latach wyszłam za mąż i wyjechałam na długo za granicę. Byłam szczęśliwą żoną i mamą. Całkowicie pochłonęła mnie teraźniejszość. O swoich starych związkach myślałam bardzo rzadko, ale wspomnienie Janka budziło we mnie wrażenie źle wykonanej lub niedokończonej misji.

Po 22 latach
Minęło 22 lata od naszego ostatniego spotkania. Zadzwonił telefon. Głos znajomy, imię i nazwisko też. Spytałam dla pewności, czy to nie zbieżność nazwisk. Nie!!! To był On. Totalne zaskoczenie. „Czy coś się stało?” „Z całą pewnością nic złego” – zapewnił. Z dużą trudnością zdobył mój telefon (mieszkałam za granicą). Pytał o adres i możliwość przekazania mi pewnej przesyłki. Długo rozmawialiśmy, ale Janek nie wyjawił, o co chodzi. Podałam adres i czekałam.
Gdy przesyłka nadeszła i zapoznałam się z nią, długo siedziałam jak zamurowana. Były to jego artykuły i list do mnie. Wynikało z nich, że Janek czuje się człowiekiem wierzącym, chcącym się ochrzcić. W liście bardzo ładnie opisuje swoją drogę do wiary. Zaczął od naszych wspólnych wizyt w kościele. Szczególne znaczenie miały dla niego chwile skupienia w pustych kościołach. Okazało się, że nawet po naszym rozstaniu kontynuował je! Rozbudziło się w nim zainteresowanie duchową stroną człowieka.
Duże znaczenie miała dla niego postać papieża Jana Pawła II i Jego wspaniałe reprezentowanie katolicyzmu. Ogromną rolę odegrała żona Janka. Jest katoliczką, wzięli ślub w kościele – z dyspensą od przeszkody, bo on nie był ochrzczony. Janek dość poważnie podszedł do przyrzeczenia żony, że zrobi wszystko, co może, by dzieci ochrzcić i wychować „po katolicku”. Podobał mu się model rodziny, który zaproponowała i wprowadziła w życie jego żona. Wszystko to razem doprowadziło go, po kilkunastu latach, do przeświadczenia: Jestem wierzący!!! Chcę się ochrzcić!!!
Odnalazł mnie, bo chciał, żebym była świadkiem tej, tak ważnej, uroczystości. Stwierdził: „Ty ten cały proces rozpoczęłaś…”
Chrzest odbył się za jakiś czas i oczywiście uczestniczyłam w nim. Oprócz bliskich Janka, zaproszeni byli również mój mąż i moja mama, która zawsze go lubiła, zresztą z wzajemnością. Byliśmy bardzo wzruszeni. Chrzest odbywał się w skupieniu, w prawie pustym kościele. Udzielał go ksiądz, przyjaciel mojej rodziny, z którym Janek przed laty prowadził ciekawe dyskusje i powrócił do nich przed swoim chrztem.

Niezwykłe odkrycie
Jakiś czas potem, robiąc porządki, wśród rzeczy sprzed lat, znalazłam pudełko z dokumentami. Wśród „papierów” znalazłam plastikową okładkę od starego dowodu osobistego. Otworzyłam ją. W środku znalazłam dwie rzeczy: obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej i… fotografię Janka. Znowu ogromne zaskoczenie – nie pamiętałam, kiedy obrazek i zdjęcie zostały razem spakowane, ale na pewno zrobiłam to już po naszym rozstaniu. Wzruszyłam się. Moja misja trwała nieprzerwanie, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy. Podświadomie powierzyłam Janka Takiej opiece, że ta sprawa nie mogła potoczyć się inaczej…

Monika