s. Marzena Władowska CHR

Pochylamy się, jak co roku, nad żłóbkiem, nad jakąś gipsową figurką i doznajemy wzruszenia. Ubieramy choinkę, zapalamy kolorowe lampki, śpiewamy kolędy, a kiedy się już tym dorocznym “rytuałem” zmęczymy, włączamy  nieśmiertelne nagranie “Mazowsza”, albo jakieś inne, współczesne wykonanie kolęd. Jest jednak jakoś inaczej niż na co dzień, ciepło, rodzinnie. I to wszystko – całe Boże Narodzenie. Bo jakże inaczej, jeżeli nie symbolicznie, należałoby rozumieć to WYDARZENIE? Narodził się przecież ponad 2000 lat temu, a teraz siedząc na niebiesiech miałby znów do nas machać dziecięcą rączką?

Przypomnienie… To JEST przypomnienie tego największego cudu w dziejach ludzkości. Ale to także Rzeczywistość – żywa, a zatem domagająca się ze strony człowieka klarownej odpowiedzi. Bo nie da się na te narodziny Boga w ciele patrzeć inaczej, jak przez pryzmat każdodniowego cudu Eucharystii. Ona zawarła w sobie w najdoskonalszy sposób (czy to ktoś przyjmuje, czy nie) całe Dzieje Zbawienia – a więc również wcielenie bezkresnej Miłości. To niepozorne Dzieciątko rzeczywiście codziennie przychodzi na świat w żłóbku często nie przygotowanych na Jego przyjście ołtarzy. Co dnia umiera na Krzyżu uwiecznionej raz na zawsze Golgoty i co dnia powstaje z martwych, żeby tym niepojętym świadectwem Miłości uzdolnić nas do powrotu.

A ludzie, a my? Biegną, biegniemy – często nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co, wszędzie, byle nie konsekwentnie w głąb. Bo trzeba by było przystrzyc kosmyki egoizmu i zdobyć się na odwagę OD-NOWY – tak jak to bywało w dziejach. Ewangeliczny zwrot dokonuje się tylko w świetle Bożej prawdy. A to nie jest ani łatwe, ani przyjemne. I dlatego właśnie, bywa, że uciekamy – nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co, byle nie w głąb – nawet w czasie Świąt Bożego Narodzenia…

“Nagi Bóg” to jeden z tych wielkich paradoksów, które wstrząsają naszym umysłem – mobilizują wolę do wypowiadania radykalnego FIAT, a afekty podporządkowują nauce o cierpliwości Krzyża. Bo jakże być letnim wobec Króla okrytego łzą dziewiczej Matki, Jego Ojca i Ducha?

Ci Trzej wybrali na FORMĘ dla Boskiego Ciała Kobietę, która przez łaskę niepokalanego poczęcia “ogołociła piekło” (Akatyst), czy raczej… doszczętnie je obłupiła.

Wybrali GWIAZDĘ zaranną, aby doprowadzała potomnych do ŹRÓDŁA wszelkiej jasności. Wybrali Dziewicę, bo tylko Dziewica mogła poślubić zrodzonego z siebie Oblubieńca. Wybrali Tę, która została nazwana drugą Ewą, tak jak Jej Syn drugim Adamem. Wspomniana wtórność niesie jednak w sobie pełnię łaski (Chrystus jest pełnią darów – Maryja została nią obdarowana). Niesie w sobie dynamizm Bożego “stań się” – “stało się”, urzeczywistniający odnowę upadłego stworzenia.

 Odkupiciel rodzaju ludzkiego i Jego Współpracownica w tym dziele – obydwoje “skazani” na szaleństwo z miłości dla Miłości. Ona – cichcem wprowadzona w życiodajną tajemnicę Syna, On – sam będący tajemniczym gościem na ziemi, objawia tajemnicę WNĘTRZA Trójcy, z której wyszedł, nie opuszczając Jej wcale.

I znów Matka Jezusowa, zwana Maryją od dobrej rady (cóż to za rada?). Ta niemilknąca Piękność, rodząca Słowo Ojca Przedwiecznego. To jedyne Słowo, jakie Bóg wypowiedział jeszcze przed założeniem świata: Miłość. Jedyne, które ma niezniszczalny sens i które JEST wszechmocą Stwórcy. Słowo Życia, tak jak Chleb Życia.

To wszystko są tylko niemocne zestawienia, liche paradoksy, ale one uwydatniają niesamowitość całej ich tajemniczej relacji.

Maryja karmi Tego, który niebawem staje się Jej pokarmem. Ona karmi Go w ziemskim początku, On – podaje Jej pokarm nieba, ziarno eschatologicznego wypełnienia.

“Pan z Tobą” – onegdaj zwiastował Jej anioł, wiedząc, że kiedy Pan jest “z”, dzieją się wielkie rzeczy. Pęka przestrzeń, czas zostaje wstrzymany. Dzieje się JEDNIA, mistyczna PRA-JEDNIA: Ojciec w Synu przez Ducha przyjmuje postać Sługi, zanurzając się w ciele błogo… sławionej między niewiastami.

Stał się cud i wciąż się dokonuje. Cud Wcielenia, ale także Wsłowienia. Bo Ta, która umiała zachowywać wszystkie istotne słowa w sercu, “wmilcza się” teraz w Słowo Boga. Staje się w pełni Oblubienicą i Matką, bo tylko w PEŁNI, w Chrystusie, można się stać-do-końca. Sięga swym wnętrzem początku i kresu wydarzeń zbawczych, ponieważ zawiera w swym łonie Tego, który jest RZECZYWISTYM Początkiem i Kresem, Alfą i Omegą wszelkiego istnienia. I wreszcie… staje się wieczną z powodu jedności z Bogiem Przed-wiecznym.

 A On – kimże jest? Królem łagodnym, który zstąpił na ziemię, by nas nauczyć wstępowania w niebo swojej obecności. Tym, który przyjął ludzkie ciało, aby naszą naturę, skażoną grzechem pierworodnym, poddać przebóstwieniu. Tym, który umarł, aby nas włączyć w rzeczywistość chwalebnego powstania z martwych. Który wydał się za nas na Krzyżu, abyśmy kiedyś mogli powrócić do raju nie ciosanego już z dwu bierwion. I wreszcie… jest Tym, który się ukrył pod postaciami Chleba i Wina, abyśmy w KONKRECIE Jego Bogo-Człowieczeństwa mogli poślubić OTCHŁAŃ Trójjedni.

To jest On – Ten, który stał się NICZYM, abyśmy mogli odzyskać utracone WSZYSTKO.

Jezu, weź nas w ramiona Swojego Ojca. Ty, któryś się ukrył w ludzkim ciele, aby lepiej objawić bezkres Bożej Miłości, i Ty, któryś się objawił, ukrywając nas w Swojej tajemnej Istocie. Ty, jeden i ten sam, idący od Siebie przez Siebie do Siebie, będący pierwszą Przyczyną, Drogą i Celem. Okryj nas szatą zmartwychwstania i włącz w uwielbione życie swej Bogo-Człowieczej natury.

Znak Eucharystii jest łaską ponad wszelkie inne, ale to Ty jesteś Ogniskiem tej ukrytej Rzeczywistości. Ty łamiesz ogniem niezrównanej pokory pieczęcie sakramentalnego ZNAKU. Możesz to zrobić, więc to zrób – prosimy – porwij nas do wnętrza tej Świętej Trójkomunii – poza znak, doczesność i zmysły. Nieprzemijająca Światłości, zechciej nas oświecić. Amen.

s. Marzena Władowska CHR